Dom Dziecka, choćby tak niewielki jak ten w Miękini, to zawsze miejsce, w którym jest się jednym z wielu. Daje się to we znaki szczególnie w grudniu, w dniu świętego Mikołaja i w Wigilię. W tym czasie najbardziej czuje się rodzinę, miłość bliskich, wspólnotę losów. Wtedy też najbardziej czuje się ich brak… Choć przedmioty nie są najważniejsze, prezenty w świątecznym czasie robią na nas wyjątkowe wrażenie, przynoszą nam jedyne w sobie smak, zapach, poczucie dobra i wartości. Smutno pomyśleć, że niektóre dzieci mogą tego nie mieć. Od czego jednak są ludzka wrażliwość, wielkie serce, radość dzielenia się? Dlaczego zwracam uwagę na te oczywistości? Ano dlatego, że od teorii do praktyki bywa bardzo daleka droga i choć wszyscy wiemy, że dobrze jest czynić dobro, to jakże często odkładamy działanie na „drugi raz”, na jakieś jutro, licząc, że tym razem ktoś to za nas zrobi. Ludzkie, prawda? Tak ludzkie jak stawianie dodatkowego nakrycia na wigilijnym stole…. Przyznajmy, że nakrycie to zawsze pozostaje nietknięte i nigdy nie sprawdziliśmy, jak zachowalibyśmy się, gdyby ktoś zagubiony, bezdomny postanowił do naszych drzwi zapukać.
Po co właściwie to piszę? Powody są przynajmniej dwa. Jeden z nich wyrósł wprost ze wzruszenia, choć z całą pewnością ani uczniowie VII b, ani ich rodzice wcale mnie nie zaskoczyli. Właściwie przywykłam już do ich akcji na rzecz innych, do niezwykłego oddania dobrym sprawom, do ich zapału i wielkiego wkładu pracy koniecznej do zrealizowania podjętych przedsięwzięć. To naprawdę dobre dzieciaki, to też, jak sądzę, wyjątkowi rodzice (skąd bowiem młodzi wynieśli te postawę otwarcia na potrzeby innych?) Piszę, bo znów udało się w tym trudnym czasie udowodnić, że świat nie jest zły, że nie jesteśmy samotni. Padło hasło – zróbmy coś dobrego! I stało się. 6 grudnia dwadzieścia dwoje dzieciaków z Domu Dziecka w Miękini otrzyma od świętego Mikołaja prezenty, prezenty, które są nie tylko wartością czysto materialną, ale wiadomością – ktoś o tobie pomyślał, ktoś spróbował spełnić twoje, czasem tylko malutkie, marzenie. Jakże się nie wzruszyć? Mnie też ogarnęło wzruszenie. Uczniowie VIIb postanowili, że tak zwane pieniądze klasowe (a było ich kilkaset złotych) przeznaczą dla innych, dla dzieci, którym przypadł mniej szczęśliwy niż im los. Na tym nie poprzestali, zachęcili do pomocy rodziców i wciągnęli ich w świąteczną akcję. Kto mógł dorzucał pieniążek, szukał sponsorów… włączyła się też Rada Rodziców naszej szkoły. To właśnie Rada Rodziców przeznaczyła na paczki dla dzieci z Miękini aż tysiąc złotych. A czasami niektórzy nie doceniali tego gremium, niechętnie wpłacali na jego fundusz pieniądze; prawdę mówiąc patrzyli na wpłaty na Radę Rodziców często z perspektywy tego, jaką korzyść mają ich własne dzieci (może to niezbyt świąteczne w tym świątecznym czasie, ale warto jednak to wspomnieć). Pandemia, zmieniając warunki nauki w szkole, zawęziła jednocześnie i rozszerzyła możliwość gospodarowania wpływami, które (nie ukrywajmy) każdego roku są coraz mniejsze. Rada Rodziców uznała, że dzielenie się, choćby niewielkim majątkiem, przynosi korzyści wszystkim, a nasze dzieci otrzymują wzorce postaw najbardziej społecznie potrzebnych. Dodajmy, że nawet w złych czasach dobro bywa zaraźliwe. Wystarczył anons w facebooku i pojawili się kolejni chętni, deklarując wpłatę lub konkretne zakupy na konkretne zamówienia dzieci.
Ta akcja już się zamyka, bo 6 grudnia za pasem i trwa już kompletowanie i pakowanie prezentów. Ale przecież jest przed nami Gwiazdka. Może ktoś dostrzeże, że tyle jest jeszcze do zrobienia i rzuci hasło do następnej akcji. Szczerze do tego zachęcam, bo dobro jest dobre, a dobro czynione przez naszych uczniów i ich rodziny przynosi nam nie tylko radość, ale i dumę, że nasze dzieci są naprawdę wspaniałe. Z całą pewnością Rada Rodziców wesprze każdą poczciwą akcję i pomoże w jej zorganizowaniu. Może więc padnie hasło – ZRÓBMY COŚ DOBREGO!
Jolanta Zawrotniak